Gospodarka wojenna XX wiek
PIASTOWIE, CHRZEST POLSKI I POCZ�TKI PA�STWA POLSKIEGO
Historia Polski i Brazylii
Polub nas na Facebook'u
ekiosk.pl

Mówią Wieki 4/2024

tylko
8.50 zł

DOSTʘPNE NA:
Win, iPad, Android

pobierz obrazy

JAK ZGINĄŁ GEN. IWAN CZERNIACHOWSKI?

Borys Sokołow


Iwan Daniłowicz Czerniachowski był najmłodszym generałem armii i najmłodszym dowódcą frontu w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Jako jeden z niewielu oficerów tej rangi zginął na polu walki. W chwili śmierci miał jedynie 38 lat. Zaskarbił sobie przychylność Stalina, który za dokonania w czasie wojny odznaczył go dwiema Złotymi Gwiazdami Bohatera Związku Radzieckiego. Jedynie pięciu dowódców frontowych dostąpiło takiego zaszczytu.

 Kariera Czerniachowskiego rozwijała się w zawrotnym tempie. Wojnę rozpoczął jako podpułkownik i dowódca dywizji pancernej, a zakończył jako generał armii i dowódca frontu. Tak szybkich awansów próżno szukać w Armii Czerwonej w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Nadal jednak nie mamy pewności, jak zginął. Oto co mówił na ten temat były dowódca 3. Armii Aleksandr Gorbatow: „Rankiem 17 lutego [w rzeczywistości 18 lutego 1945 roku – B.S.] generał armii Czerniachowski wywołał mnie do telefonu [...]. – Będę u was za dwie godziny – powiedział Czerniachowski.

Wiedząc, że pojedzie ze wschodu, uprzedziłem go, że droga jest obserwowana przez przeciwnika i znajduje się pod ogniem artyleryjskim, ale Czerniachowski nie słuchał i odłożył słuchawkę…

Po wyjeździe z miasta [...] popędziłem na rozwidlenie drogi, znajdujące się 700 m na wschód od skraju miasta. Nie ujechałem 150 m, jak zobaczyłem zbliżającego się willysa i usłyszałem pojedynczy wystrzał ze strony przeciwnika. Jak tylko jeep dowódcy znalazł się na rozwidleniu, rozległ się pojedynczy wybuch pocisku. Był on fatalny w skutkach.

Nie opadł jeszcze dym i kurz po wybuchu, a już byłem przy stojącym pojeździe. Znajdowało się w nim pięć osób: dowódca frontu, jego adiutant, kierowca i dwóch żołnierzy. Generał siedział obok kierowcy, opadł na szybę i parę razy powtórzył: Jestem śmiertelnie ranny, umieram. Wiedziałem, że w odległości 3 km znajduje się batalion medyczno-sanitarny. Po pięciu minutach generałem zajęli się lekarze.

[...] Rana od odłamka w piersi była rzeczywiście śmiertelna. Niedługo potem zmarł. Jego ciało odwieziono do wsi Heinrikau (Henrykowo). Nikt z pozostałej czwórki nie był ranny, samochód również nie został uszkodzony.

Ze sztabu 41. korpusu zameldowałem o nieszczęściu do sztabu frontu i do Moskwy. Tego samego dnia przybył do nas członek Rady Wojennej Frontu, a nazajutrz przyjechali przedstawiciele organów śledczych. Następnie ciało gen. Czerniachowskiego zabrano”.

Działo się to na obrzeżach miasta Melzak (Pieniężno) w Prusach Wschodnich. Podkreślmy, że zgodnie z relacją Gorbatowa w stronę samochodu Czerniachowskiego wystrzelono tylko raz.

Trochę inaczej opisuje okoliczności śmierci dowódcy jego kierowca st. sierż. Nikołaj Winogradow: „Objechaliśmy już odcinek frontu [...]. Iwan Daniłowicz był z tych, co to wlezie do każdego okopu, do każdego bunkra. Wracaliśmy do auta. Iwan Daniłowicz sam usiadł za kierownicą, a mnie posadził z boku. Kiedy jechaliśmy, przeciwnik otworzył ogień. Pocisk upadł obok samochodu. Odłamek przebił lewą pierś Iwana Daniłowicza na wylot. Adiutanci położyli go na tylne siedzenie. Wtedy, kiedy został ranny i opadł na kierownicę, powiedział: - Nikołaju, ratuj. Jeszcze przydam się ojczyźnie. Siadłem za kierownicą i pomknęliśmy do szpitala polowego”.

 ZABITY PRZEZ SWOICH?

Ta wersja śmierci Czerniachowskiego różni się od oficjalnej. Ale jest jeszcze inna, nieoficjalna. Ta różni się diametralnie. Jako pierwszy przedstawił ją poeta frontowy Ion Degen, były czołgista, w zbeletryzowanych wspomnieniach „Wojna nie kończy się nigdy”.

„– Byliśmy zmordowani. Zdrzemnęliśmy się, a mechanik cicho wlókł się w ogonie. Zgodnie z pana rozkazem. A z tyłu przyczepił się generalski willys. Kto go tam wiedział? Droga była wąska. Nijak nie mógł nas wyprzedzić. Jak tylko znalazł się przed nami, zatrzymał nas i jak nie zacznie nam wymyślać.

– Kto wam pozwolił się kimnąć w czasie jazdy? Dlaczego nikt nie obserwuje? Całą godzinę się z wami męczyłem.

- A jaką tam godzinę? Przecież sam pan wie, dopiero co wyjechaliśmy z lasu. Znaczy się, podporucznik jest winny, całą noc walczyliśmy, to się zmęczyliśmy. A ten na to:

– Flejtuchy! Dlaczego pagony wymięte? Dlaczego kołnierzyk niezapięty? I dalej wyzywać nas na czym świat stoi, od sukinsynów. A podporucznik na to, żeby tych synów zostawić w spokoju, bo oni za ojczyznę swoją walczą. I tu generał wyszarpnął pistolet i… A tych dwóch poruczników już chyba do leżącego martwego wystrzelili. A kierowca nogami zepchnął z drogi. Pijani widocznie byli. [...] Chłopaki stali w milczeniu. Płakał strzelec przytulony do pancerza. Patrzyłem na nich, nic prawie nie widząc.

– O żesz ty, generale! Gnidy! Faszyści!

– Rzuciłem się do czołgu. Moją załogę jakby piorunem raziło. Migiem wszyscy byli na miejscach szybciej ode mnie. Nie wydałem nawet komendy. Zawył silnik. „Trzydziestka czwórka” jak szalona pognała drogą [...].

Willys przemknął nam przed nosem. Nawet zdążyłem przyjrzeć się tym gadom. Już gdzieś widziałem świecącą się czerwoną mordę generała. A ci dwaj to porucznicy! [...]

– Ładuj!

– Jest, odłamkowy! [...]

Spokojnie. Raz. Dwa. Ognia! Odrzut. Brzęknęła tuleja. Uchwyt spustu boleśnie wbił się w dłoń.

W drobny mak!”.

 A oto ta sama pogłoska w zapisie z dziennika fotokorespondenta gazety „Krasnoarmiejskaja Prawda” Michaiła Sawina: „Lutowego poranka generał Czerniachowski wraz ze swoimi adiutantami w towarzystwie ochrony wyjechał autem osobowym do Kowna. Cały front wiedział, że Czerniachowski miał luksusowego niemieckiego opla admirala [...]. Generał w zdobycznej limuzynie udawał się w rejon szpitala polowego, gdzie pracowała jego „żona frontowa”, lekarz wojskowy służby medycznej. W Kownie bawili się świetnie: było dużo trunków, muzyki i tańców.

Rano czarny opel z generałem i jego świtą już mknął na zachód do sztabu frontu. W drodze miał miejsce nieprzyjemny incydent. Kierowca samochodu zawadził o jadący w kierunku frontu czołg T-34. Oczywiście szkoda było opla, pognieciony był cały przód. Rozwścieczony generał wyszedł z samochodu i wezwał dowódcę wozu bojowego. – Dowódca pierwszej pancernej kompanii zwiadowczej porucznik Sawieljew – przedstawił się czołgista.

Świadkowie twierdzą, że pijany jeszcze po nocy Czerniachowski wyciągnął z kabury pistolet i z miejsca zastrzelił porucznika. Następnie generał wsiadł z powrotem do pogniecionej limuzyny i, wyprzedzając kolumnę czołgów, pojechał dalej. Po paru chwilach Czerniachowskiego śmiertelnie ranił odłamek pocisku, który wybuchł obok oddalającego się opla admirala. Do samochodu dowódcy 3. Frontu Białoruskiego z odległości około 400 m strzelała osierocona załoga nieszczęsnego czołgu [...]”.

 JAK ZGINĄŁ GENERAŁ?

Podkreślmy jednak, że stosowny zapis w dzienniku korespondenta został dokonany dopiero w kwietniu 1945 roku, dwa miesiące po śmierci Czerniachowskiego. Była to tylko powtórka rozpowszechnionych pogłosek, Sawin nie był świadkiem śmierci generała.

Istnieją jednak również inne warianty opowieści, w których Czerniachowski daje rozkaz rozstrzelania winnego czołgisty. Sęk w tym, że nie możemy zweryfikować wiarygodności ani obiegowej, ani oficjalnej wersji śmierci dowódcy. Raport Rady Wojennej 3. Frontu Białoruskiego o śmierci Czerniachowskiego do tej pory nie został opublikowany, choć z pewnością istnieje. Oznacza to, że do dziś jest tajny. Najprawdopodobniej ci, którzy go podpisali (wśród nich byli na pewno: członek Rady Wojennej gen. por. Wasilij Makarow, przyszły wiceminister bezpieczeństwa państwowego, pełnomocnik NKWD do spraw 3. Frontu Białoruskiego, komisarz bezpieczeństwa państwowego 2. rangi Wiktor Abakumow, naczelnik wojskowego kontrwywiadu SMIERSZ oraz gen. por. Paweł Zielenin, szef SMIERSZ 3. Frontu Białoruskiego, inicjatorzy rozstrzelania 592 żołnierzy Armii Krajowej i współpracowników polskiego podziemia w obławie augustowskiej w lipcu 1945 roku), woleliby powtórzyć wersję o niemieckim pocisku. Nawet jeśli wiedzieliby z całą pewnością, że w rzeczywistości dowódcę frontu zastrzelili wzburzeni czołgiści. Rzecz w tym, że taka wersja była o wiele niebezpieczniejsza dla kariery wszystkich członków Rady Wojennej Frontu niż wariant o niemieckim pocisku. Dlatego też czołgistów, nawet jeśli to oni zabili Czerniachowskiego, zapewne nawet nie

poszukiwano.

Obawiam się, że tego, jak dokładnie zginął Czerniachowski, nie dowiemy się nigdy. Podobnie jak nigdy nie będziemy mogli z całą pewnością powiedzieć, jak zginął pierwszy sowiecki komendant Berlina gen. płk Nikołaj Bierzarin: czy wjechał motocyklem w ciężarówkę, jak głosi oficjalna wersja, czy stał się ofiarą granatów rzuconych przez partyzantów z Werwolfu, jak nie wykluczają niektórzy badacze. Komórki Werwolfu nie prowadziły żadnej dokumentacji, a dla marsz. Żukowa i przydzielonego mu pełnomocnika NKWD Iwana Sierowa, jeśli Bierzarin rzeczywiście został ofiarą aktu terrorystycznego, znacznie bezpieczniejsza była wersja z wypadkiem.

Wróćmy do Czerniachowskiego. Na korzyść wersji mówiącej o tym, że przed śmiercią generała jego samochód uczestniczył w jakimś wypadku, świadczy relacja kierowcy: dowódca frontu z jakiegoś powodu odebrał mu kierownicę i poprowadził samochód osobiście. Zapewne Czerniachowski zdenerwował się na Winogradowa za to, że ten wjechał samochodem do rowu. Na korzyść wersji o zemście czołgistów przemawia również fakt, że zgodnie z zeznaniami wszystkich świadków w stronę samochodu dowódcy wystrzelono tyko raz.

Mało prawdopodobne, żeby Niemcy ograniczyli się do jednego wystrzału. W lutym wschodniopruskie zgrupowanie Wehrmachtu miało jeszcze amunicję, akurat 19 i 20 lutego garnizon Królewca we współpracy z wojskami niemieckimi na Półwyspie Sambijskim kontratakował i otworzył sobie korytarz na zachód. A już z pewnością amunicji wystarczyło, aby wykorzystać sposobność zabicia lub zranienia któregoś z wysoko postawionych sowieckich dowódców. Oprócz tego również w niemieckich dokumentach do tej pory nie znaleziono żadnych śladów ostrzału samochodów sowieckich pod Melzakiem 18 lutego 1945 roku.

 WOJNA WSZYSTKO WYBACZY?

Co zaś się tyczy Czerniachowskiego, to wiemy o wydarzeniach, które czynią jego reputację dalece niejednoznaczną. Oficer łącznik Leonid Rabiczew był świadkiem masowych zabójstw, gwałtów i grabieży ludności cywilnej Prus Wschodnich, których dopuszczali się żołnierze i oficerowie 3. Frontu Białoruskiego. Opisał je w pamiętnikach „Wojna wszystko wybaczy”: „Lecz przecież tą drogą [na której miały miejsce masowe gwałty kierowane przez oficerów i poniewierały się ciała ludności cywilnej – B.S.] przejeżdżał swoim jeepem również dowódca 3. Frontu Białoruskiego generał armii Czerniachowski. Widział, widział to wszystko, wchodził do domów, gdzie na łóżkach leżały ciała zgwałconych kobiet okaleczonych butelkami. Wystarczyłby jeden rozkaz. Na kim spoczywała zatem większa wina: na żołnierzu z szeregu, na dyrygującym majorze, na śmiejących się pułkownikach i generałach, na mnie obserwującym, na wszystkich tych, którzy mówili, że „wojna wszystko wybaczy”?

W czasie zajmowania Wilna, za które został po raz drugi uhonorowany tytułem Bohatera Związku Radzieckiego, Czerniachowski wyrażał gotowość współpracy ze szturmującymi jednocześnie miasto oddziałami Armii Krajowej. Wtedy, w nocy z 6 na 7 lipca 1944 roku, miasto zaatakowało 6 tys. polskich partyzantów, a znajdujący się w Wilnie członkowie AK wzniecili powstanie i zdobyli prawobrzeżną część miasta. Łącznie w walkach o Wilno zginęło ok. 500 żołnierzy AK, a ok. 1 tys. zostało rannych. Dowódca 277. Dywizji Strzelców Armii Czerwonej gen. mjr Stiepan Biełkin-Gładyszew zdobywał miasto we współpracy z 1. Brygadą Okręgu Wileńskiego AK, dowodzoną przez mjr. Mieczysława Potockiego „Węgielnego”. Chwalił później polskich żołnierzy: polscy żołnierze dobrze bili się za Wilno: „W imieniu służby wyrażam wdzięczność. Brygada zasługuje na prawo korzystania ze wszystkich niezbędnych przywilejów”.

Jednak 17 lipca w sztabie Czerniachowskiego oficerowie AK Okręgu Wileńskiego i Nowogródzkiego zostali podstępnie aresztowani, wezwani tam jakoby na odprawę. Kilka tysięcy szeregowych żołnierzy AK zostało wysłanych do obozów filtracyjnych, część z nich była zmuszona wstąpić do kontrolowanego przez Stalina Wojska Polskiego.

 SPÓR O POMNIK

31 stycznia 2014 roku władze miejskie Pieniężna podjęły decyzję o demontażu pomnika gen. Czerniachowskiego, motywując to tym, że dla Polski nie był on wyzwolicielem, uczestniczył bowiem w represjach wobec ok. 8 tys. żołnierzy i dowódców Armii Krajowej. Pomnik nieraz stawał się zarzewiem konfliktów, jednak kwestia jego usunięcia lub przeniesienia nie leży w kompetencjach ani władz miejskich, ani nawet wojewódzkich. Otóż monument Czerniachowskiego został umieszczony w specjalnym wykazie polsko-rosyjskiej międzyrządowej umowy o ochronie grobów i miejsc pamięci ofiar wojen i represji z 1994 roku. Jednocześnie nie jest to grób wojskowy, dlatego we wspomnianym porozumieniu nie ma mowy o utrzymywaniu pomnika. 2

8 marca 2014 roku władze województwa warmińsko-mazurskiego nie wyraziły zgody na jego usunięcie. Z całą pewnością o losie monumentu będą rozmawiać przedstawiciele polskiego i rosyjskiego rządu. Starosta Braniewa, centrum powiatu, do którego należy Pieniężno, 16 czerwca 2015 roku wyraził zgodę na usunięcie pomnika sowieckiego generała, lecz ta decyzja również nie jest ostateczna.

Optymalnym rozwiązaniem zdaje się przeniesienie go do Rosji, może na teren obwodu kaliningradzkiego. Ciężko zostawić pomnik tam, gdzie znaczna część mieszkańców go nie chce i widzi w nim symbol okupacji sowieckiej. Wariantem kompromisowym byłoby przeniesienie go na cmentarz żołnierzy sowieckich w Pieniężnie oraz jednoczesne rozwiązanie kwestii finansowania jego utrzymania. Jednak w każdym przypadku decyzja o usunięciu lub przeniesieniu pomnika będzie miała charakter polityczny i zostanie podjęta przez rząd w Warszawie już po październikowych wyborach parlamentarnych.

 

(przeł. Marta Głuszkowska)




Kalendarium

25 kwietnia 1333 : Koronacja Kazimierza Wielkiego na króla Polski.

Bieżący numer

15 kwiecień 2024
nr 4 (777)

Prenumerata  | Reklama  | Kontakt

Zamknij X

Błąd wczytywania.

Zamknij X